sobota, 30 sierpnia 2014

Nie lubię gotować i już!



Mój mąż widzi to tak: stoję sobie ze szmatką na ramieniu, w tle leci ukochany Machine Head czy inne ustrojstwo, od którego mózg staje dęba, w kufelku piwko i sobie pichcę. A tu sypnę solą, tu pieprzem, tu dodam trochę bazylii z domowego zielnika, co go sam sobie posadziłem i sam sobie o niego dbam. Kurczak chop suey? No problem! Domowy chleb na zakwasie? Się robi! Zupka? Mówisz i masz. A może baza do spaghetti? Panie, ja sam zrobię, żaden gotowiec ze słoika mnie nie interesuje Obrobię się w godzinkę, dwie i mamy dwa obiady i śniadanie. Mniam, palce lizać i jak przyjemnie spędziłem czas przy patelni, garnku, wśród cudownych zapachów i dźwięków.



A ja widzę to tak: dżizys jak gorąco, się upocę znowu przy tej zupie. Tu trzeba zetrzeć, tam obrać, pokroić, wszędzie kawałki marchewki, znowu plama na podłodze, o co ręce wytrzeć? Kurde, mała płacze, a ja w połowie krojenia, ręce brudne. Jak to było w przepisie? Ile gram? Nigdy nie mogę zapamiętać, najpierw jajko czy mąka? Bo bulka tarta to na pewno na końcu ;) Ile minut ma się gotować? Grrr znowu za długo/ za krótko. Uff jak gorąco, która to już godzina? Chyba wolałabym zjeść kanapkę z serem i szynką, aaaaa zwariuję!

Pan Miazga mówi, raz dwa zrobisz, to tylko wrzucić wszystko do gara i zagotować. A ja już wiem, że to przynajmniej godzina obierania, krojenia i siekania (i ciągle coś leci na podłogę!), zanim się tylko wrzuci do gara i zagotuje.

Ale stoję i kroję. I gotuję. Bo jak się już za to zabiorę, to zazwyczaj wyjdzie i wyjdzie zjadliwe (w sensie, że do zjedzenia, a nie że wredne, choć wredna się przy tych garach robię ;P ). No i czego się dla męża nie zrobi, jak on taki kochany przez większość czasu i chcialby domowy obiad do pracy zabrać?

Po prostu tego nie lubię i już. Nie widzę w tym nic przyjemnego, nie czerpię jakiejś wielkiej satysfakcji i dumy, kiedy efekt mojej pracy wjeżdża na stół. Czy to czyni mnie gorszą kobietą, żoną i mamą? Moim zdaniem nie, choć w gazetach i internetach tyle się teraz pisze o tej Matce Polce Idealnej, która ugotuje, posprząta, przewinie, zabawi, do tego pięknie wygląda i pachnie i odkurza w szpilkach i ze szminką na ustach, a to wszystko z uśmiechem na twarzy i radością w sercu PRZEZ CAŁY DZIEŃ.

No cóż, ja się nie w ten typ kobietki nie wpisuję. Za to nadrabiam urokiem osobistym, ciętym żartem i wielkim serduchem pełnym miłości do najbliższych, może to wystarczy?

Za to uwielbiam piec słodkości. I robię pyszne sałatki. I jestem mistrzem naleśników. Ponadto gotuję idealne jajka na pół miękko. I nikt tak jak ja nie ukoi mojej córeczki, kiedy płacze. I nikt tak jak ja nie pocieszy i rozśmieszy mojego męża, kiedy ma słabszy dzień. I pamiętam o wszystkich rodzinnych urodzinach i rocznicach. I czasem nie śpię, martwiąc się o najbliższych i we śnie wymyślając sposoby, jak wszystkim dookoła pomóc.

Taka już jestem, a co! ;)

PS. Tekst napisany pod wpływem dzisiejszych czynności kuchennych, czyli:


ogórkowa na kurze


chleb pszenno- żytni na drożdżach ze słonecznikiem i pestkami dyni

PS2. Jakby kto miał wątpliwości co do męskości Pana Miazgi (że On tak przy garach i ten zielnik), to zapewniam, że takowa istnieje, że małżonek i gwoździa przybije i przy aucie pogrzebie i meble poskręca i mecz obejrzy (jeśli jest godny uwagi oczywiście), a przy tym wszystkim potrafi też siarczyście zakląć :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz