wtorek, 26 sierpnia 2014

Co u Miazgów?

Maja w piątek skończyła 8 tygodni. Nie mogę uwierzyć, że czas tak szybko minął. Guga jak najęta, budzi się z pięknym uśmiechem na twarzy, śmieje się też przez sen i o ile nie pozwolę sobie na jakieś odstępstwo od diety (czego skutek odczuwam od wczoraj--> czytaj brak kupki i dzień usiany drobnymi histeryjkami), to mamy w domu małą pogodną śmieszkę. Ma twardy sen, więc talerz może tłuc o talerz, noż może spaść na kafelki, ale spróbuj człowieku kichnąć albo kaszlnąć! Powoli wypracowujemy stały plan dnia, mamy swoje rytuały. Uwielbiam po pierwszej porannej drzemce posadzić sobie Bączka na udach, strzelać fotki i obserwować. I proszę, jak nam urosła podczas tych sesji!




Ach, czas mija, ani się obejrzę, a moja mała dzidzia, tak zależna ode mnie, uspokajająca się głównie przy mojej piersi, taka mojamoja, zacznie się plątać pod nogami i ciekawa świata eksplorować jego zakątki. Teraz nie mogę się doczekać pierwszego raczkowania, pierwszych kroczków. Potem będę tęsknić do czasów, kiedy małe zawiniątko spokojnie leżało w rogu kanapy i nie było stresu, że się z tej kanapy sturla...

Chciałabym, aby Maja nie bała się jeździć samochodem, w końcu do mojej rodziny kawałek jest, a dodatkowo mam w planach podróżowanie z dzieckiem w każde możliwe miejsce. Na razie testujemy krótkie trasy, pojutrze ruszymy dalej, do Rzeczki, ciekawe jak Bąk da radę. Póki co śpi, a jak nie śpi, to jest bardzo grzeczna i kontempluje.


Za nasz mały sukces uważam też, że kilka dni temu dało nam się pojechać do pizzerii, zjeść, wypić, porozmawiać... i to wszystko we trójkę i bez marudzenia!








A na koniec ja. I kwintesencja obecnego stanu mojej duszy. Jest w niej głównie wielkie AAAAAAA!!!!
Aaaa zapomniałam zrobić milion rzeczy!
Aaaa znowu jestem niewyspana!
Aaaa wypadałoby skoczyć na spacerek!
Aaaa nie płacz już Bączku, mama idzie, tylko skończy robić to to i to!
I tak dalej i tak dalej... ale nie zamieniłabym się za nic z nikim nigdy ;)


PS. Najważniejsze, co się dla mnie wydarzyło w ostatnich dniach, to fakt, że wreszcie, w końcu na mój palec wrócił dowód mojego do śmierci przywiązania do jednej osoby ;) 
I nikomu już przez myśl nie przejdzie "ach biedna, umordowana, samotna matka z dzieckiem, ach" :P


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz