Ach, czas mija, ani się obejrzę, a moja mała dzidzia, tak zależna ode mnie, uspokajająca się głównie przy mojej piersi, taka mojamoja, zacznie się plątać pod nogami i ciekawa świata eksplorować jego zakątki. Teraz nie mogę się doczekać pierwszego raczkowania, pierwszych kroczków. Potem będę tęsknić do czasów, kiedy małe zawiniątko spokojnie leżało w rogu kanapy i nie było stresu, że się z tej kanapy sturla...
Chciałabym, aby Maja nie bała się jeździć samochodem, w końcu do mojej rodziny kawałek jest, a dodatkowo mam w planach podróżowanie z dzieckiem w każde możliwe miejsce. Na razie testujemy krótkie trasy, pojutrze ruszymy dalej, do Rzeczki, ciekawe jak Bąk da radę. Póki co śpi, a jak nie śpi, to jest bardzo grzeczna i kontempluje.
Za nasz mały sukces uważam też, że kilka dni temu dało nam się pojechać do pizzerii, zjeść, wypić, porozmawiać... i to wszystko we trójkę i bez marudzenia!
A na koniec ja. I kwintesencja obecnego stanu mojej duszy. Jest w niej głównie wielkie AAAAAAA!!!!
Aaaa zapomniałam zrobić milion rzeczy!
Aaaa znowu jestem niewyspana!
Aaaa wypadałoby skoczyć na spacerek!
Aaaa nie płacz już Bączku, mama idzie, tylko skończy robić to to i to!
I tak dalej i tak dalej... ale nie zamieniłabym się za nic z nikim nigdy ;)
PS. Najważniejsze, co się dla mnie wydarzyło w ostatnich dniach, to fakt, że wreszcie, w końcu na mój palec wrócił dowód mojego do śmierci przywiązania do jednej osoby ;)
I nikomu już przez myśl nie przejdzie "ach biedna, umordowana, samotna matka z dzieckiem, ach" :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz