wtorek, 17 czerwca 2014

Po terminie czas wolno płynie



Nie mam pomysłu na jakiegoś bardzo konkretnego posta, więc napiszę tylko, że to nie tak miało być...
Miało być tak, że jeszcze przed urlopem Pana Miazgi miałam się obudzić w nocy z małymi bólami brzucha, miałam zostać zawieziona do szpitala, za kilka godzin urodzić (z bólem ogromnym, przecież głupia nie jestem i że boli bardzo,  to mam świadomość!), dwa dni poleżeć w szpitalu i wraz z rozpoczęciem letniego urlopu Taty wrócić z córeczką do domu i cieszyć się wspólnie pierwszymi Jej dniami z nami.


Wyszło inaczej. Wyszło tak, że Pan Miazga kończy urlop w piątek, moja mama w piątek przyjeżdża do nas na urlop, a ja dalej w dwupaku! Coraz bardziej zmęczona i spuchnięta toczę się po domu z udręczoną miną (pogoda przez kilka dni mnie nie oszczędzała), mąż stara się umilić mi czas, jak tylko może, ale liczę się z tym, że jak w kreskówce w końcu dostanę patelnią za tego niezmazywalnego smuta na buzi... No może nie będzie tak źle. Jutro rano małżonek pozbywa się mnie z domu w celu wywołania porodu w szpitalu. Wprawdzie próbowaliśmy wywołać dziecię sami metodami mniej lub bardziej naturalnymi ;) I nie, proszę się nie martwić, oleju rycynowego nie piłam, jajecznicy z cebulą na noc nie jadłam ani inne takie próby mi do głowy nie przychodziły :)

No ale że gówniarka uparta i jak to stwierdził doktor B, łeb ma wysoko i za dobrze jej u mamy, to trzeba Jej trochę pomóc, a więc szpitalu tuż obok domu, jutro przybywamy!!!

A urlop Panu Miazdze mimo wszystko chyba minął całkiem nieźle. Dwa razy pobyczyliśmy się i pogrillowaliśmy nad wodą, ponadto wygrał chyba wszystkie itemy i pobił w duecie z bratem wszystkich głupich wrogów, jacy im się nawinęli w podobno wspaniałej i megasuperekstra grze sieciowej (choć nieustannie słyszałam, że znowu zginąłem i ratuj mnie i no nie mam znowu many no- czym jest mana pozostaje dla mnie odwieczną nierozwiązywalną tajemnicą ;P). Nie musiał Pan Miazga biegać ze mną po sklepach w galeriach, a przede wszystkim nie musiał odbywać comiesięcznej wizyty w szwedzkiej świątyni zakupów domowych (to Go chyba najbardziej uszczęśliwiło), a jak nam się nudziło, to oglądaliśmy nasze ukochane seriale.

Więc ogólnie ostatni urlop we dwójkę, pomimo że wciąż we dwójkę, był miły, przyjemny, leniwy, pogodny i szkoda że już się kończy. Poniżej kilka fotek, same wesołe, smutnych bowiem nie tolerujemy ;)









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz